Nowy rok nie zaczął się zbyt dobrze dla Anny Kalczyńskiej, która wdała się w internetową kłótnię ze swoim kolegą z pracy, Jarosławem Kuźniarem. Dziennikarka wytknęła mu, że jeśli chce ją zaatakować, w kłótni powinien spróbować bardziej merytorycznego argumentu. Jarek natychmiast wytknął jej "prawicowość" i zakończył konwersację. Publicznego poparcia udzielił mu Tomasz Lis, który nazwał Annę pogardliwie "PIS-Kalczynską" i pochwalił Jarka za to, jak ją "usadził".
Kalczyńska nie komentowała niemiłej wymiany zdań. Zdobyła się na wyjaśnienia dopiero teraz. W rozmowie z Party tłumaczy, że chciała sprowokować Kuźniara do wymiany argumentów. Niestety, Kuźniar jest zbyt przeczulony na swoim punkcie by znieść jakąkolwiek krytykę. Nie będzie między nimi dalszych "dyskusji", bo Kuźniar... zablokował ją na Twitterze:
Tak, następnego dnia było czuć chłód w naszych relacjach i był dywanik - przyznaje. Jarek powiedział mi potem, że Twitter nie jest płaszczyzną do takich rozmów i dlatego odebrał to jako prowokację, czego ja nie chciałam. Ważne są wnioski, a że nie należy na Twitterze w ten sposób rozmawiać, dlatego dyskusje będą, ale nie tam. Poza tym nie ma już możliwości, bo zostałam zablokowana przez Jarka.
Kalczyńska przyznaje, że na co dzień między nią a Kuźniarem panują raczej chłodne relacje. Tłumaczy, że ich duet ma pokazywać "jacy Polacy są naprawdę":
Miłości między nami nie ma. Nasz model, jako duetu w Dzień Dobry TVN, z założenia był inny. I takich nas szefowie chcieli - wyjaśnia. Nie duetu Jarka z pogodynką, tylko z osobą, która podniesie głowę. I tacy jesteśmy. A nasza kłótnia pokazuje tylko, jacy jesteśmy my, jako Polacy. A jesteśmy emocjonalnym narodem**.**
Kuźniar przypomina nam o tym coraz częściej: Kuźniar ostrzega "hejterów": "NIE SĄ ANONIMOWI. ZOSTAWIAJĄ ŚLADY, nawet jak nie zapiszą nazwy firmy. Jestem za bezpośrednią walką!"